sobota, 11 maja 2013

Banglo - Rozdział 5 ~Suzy


Nie hejtujcie mnie, starałam się mimo braku weny <3

Nadszedł wtorek. Zelo znowu stał się dziwny, i odizolował się od wszystkiego i wszystkich. Ja przez cały dzień próbowałem zachowywać się normalnie, ale mój umysł mi na to nie pozwalał. Ciągle zastanawiałem się co zrobić, co Zelo zrobi. Nie mogłem tak po prostu pozwolić mu do nich iść. Nie wytrzymałbym tego. Wolałbym spalić się żywcem. A on jak zwykle w takiej sytuacji mnie unikał, i nie pozwolił sobie pomóc.
-Yong Guk!
Youngjae już od jakiegoś czasu stał przede mną i machał mi ręką przed oczami. Wyrwany z rozmyślań, zerwałem się z miejsca.
-No co?!
Zdziwił się na mój nagły wybuch złości, ale kontynuował nie pytając o nic.
-Zelo gdzieś zniknął. Wiesz może gdzie on jest?
-Nie wiem, pewnie poszedł...-Zamarłem, kiedy doszły do mnie jego słowa. -Co powiedziałeś?! Przecież miał z wami ćwiczyć...
-No, ale gdzieś poszedł...-Odpowiedział, nadal zmieszany, próbując rozgryźć o co mi chodzi. Nie miałem czasu na takie błahe rzeczy jak przepraszanie go.
-Kiedy wyszedł?! -Domagałem się odpowiedzi, zarzucając na siebie kurtkę.
-Nie wiem. Jakieś pół godziny temu.
Wtedy zaczęły się moje wyrzuty sumienia. Brawo Yong Guk, możesz już oficjalnie nazwać się największym kretynem jaki chodzi po tej ziemi. Na te pięć minut kiedy zostawiłem go samego...mogłem się tego spodziewać. Tylko on byłby zdolny do czegoś tak głupiego.
-Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?!
-No bo...
-Nieważne! -Rzuciłem jeszcze zanim wybiegłem na zewnątrz.
Spanikowany, próbowałem wymyślić sposób w jaki mógłbym się do niego dostać. Nie mogłem poprosić o tego naszego kierowcy, z wiadomych powodów, a mój samochód był w garażu z drugiej strony budynku.
Oświeciło mnie, kiedy zobaczyłem mój motocykl zaparkowany przed wytwórnią. Natychmiast na niego wskoczyłem.

Wieczór był chłodny, ale nie odczuwałem tego. Czułem tylko strach. Tak wielki. że szczerze dziwiłem się że moje serce jakimś cudem jeszcze biło.
Jedyne o czym myślałem, ba modliłem się o to, żeby nie było za późno. Żeby tylko niczego mu nie zrobili. Bo jak ja miałem bez niego żyć? Bez jego uśmiechu, błysku w oczach, głosu, dotyku...
Przez moją głowę przelatywały najgorsze obrazy i scenariusze na jakie było mnie stać. Co prawda nie pomogło mi to, ale nie mogłem się ich pozbyć.
Sam nie jestem pewny jakim cudem tam dojechałem. Nie pamiętam. W każdym razie byłem na miejscu, bez żadnego konkretnego planu.  Na pewno nie miałbym tyle szczęścia co ostatnio. Rzuciłem swój ukochany motocykl na bok, i resztę drogi przebyłem pieszo, a właściwie biegnąc.
-Mówiłem wam, że to spłacę. -Usłyszałem ten anielski głos, a moje serce znowu zabiło. Był cały.
-Niby jak? Może tak jak ostatnio...-Jego rozmówca miał nadzwyczajnie delikatny głos, jednak ton z jakim to powiedział sprawił że brzmiał jak wściekły wąż.
Rozległy się śmiechy. Akurat wtedy ich zobaczyłem. Zelo klęczał na ziemi, a z jego wargi leciała krew. Po chwili jednak wstał, wycierając usta wierzchem dłoni. Przeniosłem wzrok na mężczyzn koło niego. Było ich pięciu. Tylko pięciu.
Jednak jeden z nich się wyróżniał. Ubrany był, w przeciwieństwie do tamtych w garnitur. Miał około czterdziestu lat, był wysoki, z lekkim zarostem i ciemnymi włosami.
Zelo, mój Zelo...stał tam wyprostowany, ale widziałem że bał się niemal tak bardzo jak ja. Ręce miał w kieszeni, ale nawet bez patrzenia mogłem stwierdzić że są zaciśnięte w pięści i drżą.
-Spróbujcie tylko mnie dotknąć...-Zagroził im, robiąc krok w ich stronę, co trochę ich speszyło. Ja sam na chwilę zwątpiłem. Skąd on wziął tyle odwagi?
Chciałem od razu do nich podejść, ale nie mogłem. Chociaż wszystko w moim ciele krzyczało żebym to zrobił, starałem się myśleć trzeźwo. Mógłbym pokomplikować to wszystko jeszcze bardziej.
-To co? No, słucham? Wiesz, że zrobię co będę chciał. -Odezwał się ich lider.
Zelo rozejrzał się dookoła. Nasze oczy na moment się spotkały, ale jego wyraz twarzy nawet na sekundę się nie zmienił. Po chwili zwrócił się do mężczyzny.
-Ale jak wtedy odzyskasz pieniądze?
-Mam inne sposoby. Pamiętasz tą walkę w klatce?
Tym razem mina chłopaka zrzedła. Lider uśmiechnął się szeroko.
-Chyba jednak pamiętasz, o mało wtedy nie zginąłeś. Co myślisz o małej powtórce? Bo widzisz, mi przyda się teraz duży zastrzyk gotówki, a ty musisz spłacić swój dług. Publiczność bardzo cię polubiła.
-A co, jeśli tym razem zginę? -Zapytał Zelo, a jego głos zadrżał.
Mężczyzna wzruszył ramionami, a reszta zarechotała.
-Trudno. Nie ty pierwszy, nie ostatni.
Jak on mógł traktować go tak przedmiotowo?
-Walka jest za dwa tygodnie w sobotę o dziewiątej, tam gdzie ostatnio. Masz się nie spóźnić, rozumiemy się? Inaczej nie będę taki miły.
-Ja też mam swoje zajęcia. Odpowiedział mu chłodno.
-Jestem pewny że znajdziesz trochę czasu.
Już mieli odejść, ale nie mogłem im na to pozwolić.
-Czekaj. Powiedziałem na tyle głośno, żeby mnie usłyszeli i wyłoniłem się zza rogu. -Zrobię to za niego.-Oznajmiłem.
Zelo zbladł, a reszta wyglądała jakby mnie oczekiwała.
-Pan obrońca! Wiele o tobie słyszałem. Miałem nadzieję że się zjawisz, i w końcu będę mógł cię poznać.
Podszedłem do nich dość wolnym krokiem, po drodze zbierając myśli. Kiedy ukradkiem zerknąłem na mojego blondyna, zobaczyłem że wpatruje się we mnie z nienawiścią i wyrzutami. Szybko odwróciłem wzrok, z obawą że mógłbym nie znieść tego spojrzenia.
-A więc chcesz przejąć jego obowiązki? -Kontynuował swoją wypowiedź, kiedy nic nie powiedziałem.
Kiwnąłem tylko głową.
-Niby dlaczego? -Zapytał, najwyraźniej podekscytowany.
-Dlaczego nie? -Wzruszyłem ramionami, chcąc pokazać moją obojętność. Ha, marnie mi to wyszło.
-Chyba ci na nim zależy...? -Utkwił swój wzrok w Zelo, który sam nie wiedział co ma zrobić.
-Nawet jeśli, to co?
Nastała chwila ciszy, zanim znów się odezwał. Reszta jego świty dokładnie mi się przyglądała. Jednego z nich pamiętałem, a po jego minie i zaciśniętych pięściach widziałem że ledwo powstrzymywał się od rzucenia się na mnie.
-Podobasz mi się. -Stwierdził lider.
-Nie zgadzam się. -Zaprotestował Zelo. -To moja sprawa. Niech on się nie wtrąca.
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni.
-Jaki honorowy! Zaśmiał się mężczyzna. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić że wspaniale się bawił. Spojrzał na zegarek. -To wy się zastanówcie, a ja już pójdę. Do soboty! Rzucił na odchodne, wciąż szaleńczo się śmiejąc. Kiedy odjechali wielkim, podłużnym samochodem, Zelo w końcu na mnie spojrzał. Tym razem zobaczyłem w jego oczach ból.
-Co ty sobie myślisz?! Że przyjdziesz, zagrasz bohatera i wszystko będzie okej? Że się na to zgodzę i ci jeszcze podziękuje?!
-Nie, nie o to mi chodziło. -Powiedziałem spokojnie.
-No to o co?! Powiedz mi, bo ja cię kompletnie nie rozumiem. -W jego oczach zaczęły zbierać się łzy. Już nie miał tej kamiennej twarzy, którą przybrał kiedy rozmawiał z nimi.
-Nie mogę patrzeć jak cierpisz. -Powtórzyłem po raz enty.
-No to nie patrz! -Krzyknął mi w twarz, i chciał odejść, ale pociągnąłem go za łokieć.
-Nawet nie wiesz jak bym chciał. Chciałbym móc powiedzieć że mnie nie obchodzisz, że to twój problem. Skoro nie chciałeś tego wszystkiego, to po co powiedziałeś mi co się stało? Po co przychodziłeś do mnie w nocy?
-Nie wiem. Z każdym dniem żałuję tego co raz bardziej. -Mruknął pod nosem.

Zmusiłem go żeby na mnie spojrzał.
-Kim ja dla ciebie w ogóle jestem? -Zapytałem cicho, ale całkiem możliwe że krzyczałem. Zbytnio mnie to nie obchodziło. W tamtej chwili moje serce nie znajdowało się tam gdzie powinno. Chłopak stojący przede mną trzymał je w rękach.
Spojrzał na mnie, wyraźnie zdziwiony tym pytaniem.
-Nie wiem. -Odpowiedział cicho.- Może jestem ci wdzięczny za to co dla mnie zrobiłeś. Zależy mi na tobie. Nienawidzę cię. Ha, może to nawet miłość!  -Zamilkł na chwilę. -Pamiętasz jak zapytałeś mnie czy się ciebie boję? -Powiedział w końcu -Tak. Jestem przerażony, bo wiem że jeśli oddam ci moje serce, to w każdej chwili możesz mnie zranić. Uśmiechnął się smutno.-Co ty ze mną zrobiłeś?  Nie mogę wybaczyć ci tego, że za każdym razem kiedy cię widzę mam ochotę krzyczeć z radości, a moje serce bije jak oszalałe. Że kiedy mi smutno, chcę żebyś mnie przytulił. Że kiedy nie mogę spać, chcę przyjść tylko do ciebie. Dlaczego...dlaczego zawsze kiedy odchodzisz, czuję się samotny mimo że wokół jest tłum ludzi?! Jęknął bezradnie. -Dlaczego ciągle chcę mieć cię przy sobie? -Łzy zaczęły spływać mu po policzkach i cicho pociągnął nosem.-Wszędzie cię widzę...powiedz...dlaczego kiedy się zbliżasz, a zaraz potem odchodzisz, czuję jakbym miał się rozpaść na kawałki?! Twój uśmiech...twoje oczy... jak to się stało że doprowadzają mnie do szaleństwa? -Spuścił głowę.
Moje gardło w ciągu kilku sekund stało się pustynią. Nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. W sumie dobrze, i tak nie miałem pojęcia co powiedzieć. Jakie słowa byłyby dość dobre w takiej sytuacji?
Pogłaskałem go po policzku, przy okazji ocierając jego łzy. Mimo to, nadal nie miał odwagi na mnie spojrzeć. Myślał że go odrzucę?
-Nie mów tak. -Wydukałem w końcu.-Nie mów o mnie tak, jakbym był czymś złym....Spójrz na mnie. -Powiedziałem, unosząc jego podbródek.-Nie płacz. Proszę. Nie lubię kiedy to robisz.
Nic nie odpowiedział, tylko znów pociągnął nosem, marszcząc go słodko.
Zaśmiałem się cicho.
-I to ja doprowadzam cię do szaleństwa? -Zapytałem z niedowierzaniem.
Spojrzał na mnie , wyraźnie nie wiedząc o co mi chodzi.


                                                                                                                   ~ Suzy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz